à la Ala: października 2010

wtorek, 12 października 2010

Location Location Location!


Ciekawe co takiego mają w sobie lotniska? Zawsze je uwielbiałam, nawet wtedy, kiedy mogłam je oglądać jedynie z ekranu telewizora. Budziły we mnie cały wachlarz pozytywnych emocji, od ekscytacji poprzez radość, do fascynacji. Zastanawiające jest to, że kiedy w końcu sama zaczęłam z nich korzystać, nie nastąpiło u mnie rozczarowanie. W dalszym ciągu uważam, że lotniska to jedne z bardziej magicznych miejsc, gdzie ocierają się o siebie różni ludzie, z różnych miejsc na ziemi, mówiący różnymi językami, wyznający różne religie i w końcu, żyjący zupełnie innymi życiami. I oto oni wszyscy, zupełnie inni i oderwani od siebie nawzajem, spotykają się i podróżują razem, jak gdyby żadnych tych różnic nie było. To fascynujące i wspaniałe za razem. Wiem, że Ameryki nie odkryłam, ale multi kulturowość zawsze mnie interesowała. Podobnie jak podróże, obcowanie w takim towarzystwie jest niezwykle kształcące i nic bardziej nie poszerza horyzontów. Dla kogoś kto jest ciekawy świata i na tyłku usiedzieć nie może, takie środowisko jest wymarzonym. I stąd też wziął się pomysł zamieszkania w Brukseli…

Od 2 lat nie udało mi się wyjechać na wakacje dłuższe niż 3 dni i bardzo z tego powodu cierpiałam. Dla osoby, która jak tylko zaczęła zarabiać, zaczęła stale podróżować, było to dość frustrujące. Poza tym dało mi się we znaki potężne zmęczenie, którego wcześniej nie znałam. Zaczęłam odczuwać potworny potrzask, klatkę w której mnie zamknięto. Co więcej znajomi nie pomagali. Wielu wśród nich naprawdę wspaniałych ludzi, których nigdy nie chciałabym stracić, ale drugiego takiego wariata jak ja, z podobnym spojrzeniem na życie, jeszcze nie spotkałam. Albo przynajmniej o tym nie wiem. Tak więc, nie oglądając się dłużej na ludzi i okoliczności, wzięłam urlop i postanowiłam odwiedzić koleżankę, która 3 miesiące temu dostała awans i przeprowadziła się do Brukseli. Karolina zawsze była dla mnie autorytetem, kimś w rodzaju starszej, wyzwolonej siostry, która wspaniale realizuje się zawodowo i osiąga to o czym ja w pewnym stopniu marze dla siebie. Przyjęła mnie z otwartymi ramionami, pustą lodówką i wspaniałymi perspektywami, które roztoczyła przede mną jak tylko samolot dotknął kołami płyty lotniska. Zanim jednak to nastąpiło, musiałam uporać się z nie lada problemami…

W przeddzień wylotu na lotnisku w Brukseli kontrolerzy lotu podjęli strajk. Belgia słynie ze strajków i głośnego wyrażania swoich poglądów, dlatego w kraju nikogo to nie dziwiło. Mnie mina odrobinę zrzedła, kiedy wieczorem zadzwoniła Karolina, mówiąc, że utknęła w Madrycie i nie może wrócić do Brukseli, ale żebym się nie martwiła, bo mnie odbierze kolega X i zawiezie do mieszkania Y, gdzie spokojnie będę mogła na nią poczekać. Trochę spięło mi to poślady, ale ok., przygodo trwaj. Oczywiście na miejscu okazało się, że Krzysiek (kolega X) jest przemiły i opiekuńczy, Karolina cudem dotarła i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

Obudziwszy się rano, pierwsze co zrobiłam to wyjrzałam przez okno. Widok niezły, szczególnie jak się spojrzy w stronę wielkiego gotyckiego kościoła, oddalonego od mieszkania jakieś 100 metrów. Oprócz tego to co rzucało się w oczy to obecność samych czarnoskórych na ulicy. Niby czarna dzielnica, ale dla Polki to zawsze jakaś nowość. Wieczorem jednak udało mi się uchwycić już bardziej belgijski krajobraz, siedząc nad białym piwem w pubie Belga, mieszczącym się na kultowym Place Flagey. Żeby oddać sprawiedliwość, muszę powiedzieć, że to wcale nie prawda, że każdy Belg jest nieziemsko przystojny. Na 10 napotkanych tylko 9 z nich było absolutnie powalających urodą, designem i ogólnym wrażeniem, jakie wywierali. Jeśli taka właśnie jest Bruksela to ja się stąd nie ruszam! W Polsce niestety wciąż funkcjonuje wśród heretyków przekonanie, że dobrze ubrany mężczyzna to gej. Poza tym uroda też niestety słabsza, mimo, że zdarzają się przyjemne wyjątki. Co jednak z tego, skoro na 1 faceta przypada kilka kobiet. Nic więc dziwnego, że nie robią oni nic, aby podnieść swoją atrakcyjność. Poziom desperacji wśród kobiet już i tak sięga zenitu.

Następny dzień spędziłam w całości na pieszym zwiedzaniu miasta. Architektura i mieszanka językowa, która do mnie docierała, automatycznie poprawiała mi nastrój. Jak dotarłam w końcu do Grand Place postanowiłam przetestować wszystkie lokalne przysmaki, czyli oczywiście czekoladki, ale także frytki i wafle, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Powiem szczerze, że jak tylko skosztowałam pierwszą pralinkę to nogi się pode mną ugięły. Jeśli wydawało mi się wcześniej, że znam dobrą czekoladę to byłam w błędzie. Z belgijską nic nie może się równać. Tak samo frytki, których osobiście fanką nie jestem, są wyśmienite. Po milionie spożytych kalorii doczłapałam się do domu, aby popić to wszystko malinowym piwem. Na dobre trawienie oczywiście przed wieczornymi eskapadami do Delirium, miejsca w Brukseli kultowego. W tym trzy poziomowym pubie można skosztować wszystkich piw świata, od czekoladowych, przez owocowe do waniliowych. Lokal olbrzymi, zadymiony i zatłoczony. Przeważali młodzi ludzi w doskonale dobranych ciuchach i wyczesanych fryzurach. Ja popijałam co rusz to inne piwo w towarzystwie Polaków, Serba, Belga, Rosjanina i Hindusa, spoglądając co chwilę na sufit, do którego były przyklejone kolorowe tace kelnerskie. Smakowe piwa są pyszne, ale niestety mają to do siebie, że szybko się „przepijają” i po kilku ma się już ochotę tylko na sen. Planowaliśmy rozbudzić się w pobliskim klubie, ale po godzinie zalegliśmy każde u siebie w ciepłym i co ważne, suchym łóżku.

Sobotę przeznaczyłyśmy na shopping w Antwerpii. Miasto piękne, zabytkowe (jak zresztą cała Belgia) i niezwykle wytworne. Moda oferowana w rodzimych markach nie porywała, ale stanowiła odświeżającą odmianę. Podobnie wieczór, jaki spędziłyśmy z Belgami i znajomymi Portugalkami, pijąc i przekrzykując się głupkowatymi anegdotami. Wieczór był przyjemny, ale niestety zakończony przedwcześnie, bo jeden z towarzyszy zaliczył po pijaku bliskie spotkanie z latarnią, co skończyło się 7 szwami na ostrym dyżurze. Wielkie było nasze zdziwienie, kiedy po godzinie napisał smsa, że jest już spowrotem w klubie. Przykładny flamandzki mąż i ojciec 2 dzieci.

Co ciekawe, nie doświadczyłam w Brukseli ani jednego kaca J Bardzo mnie to cieszyło. Dzięki temu mogłyśmy w niedzielę zwiedzić kolejne punkty wycieczki – Parlament Europejski i Komisję, Łuk Triumfalny a także toporne Atomium. Wspaniale było leżeć w październiku na trawie i nie zwijać się z zimna. Takie lenistwo jest na wakacjach wskazane.

Kolejne dni upłynęły na zakupach i pożegnaniach. Bez dramatów, bo planuję wrócić. Myślę, że nie zniosę więcej powrotów do kraju przy akompaniamencie oklasków. Skro w państwie ojczystym czuję się jak imigrant to może zagranico poczuję się jak w domu? Warto sprawdzić, prawda? Tym bardziej, że Bruksela jest naprawdę środkiem Europy, lepszej lokalizacji wymarzyć sobie obieżyświat nie może.