à la Ala: września 2012

poniedziałek, 17 września 2012

Ale się popisałeś!

Kryminaliści, skazańcy, narkomani, ludzie z wątpliwymi morale, margines społeczny, chorzy! Wydziarani, kim oni są? Kto normalny, dobrowolnie dałby się permanentnie oszpecić tuszem?

Tego typu stereotypy wciąż surfują na wysokiej fali, mimo znacznej liberalizacji poglądów w kwestii tatuaży oraz postępującej akceptacji społecznej, wręcz mody na rysunki na ciele. Dla młodego pokolenia w kolorowych obrazkach czy napisach nie ma nic dziwnego, kontrowersyjnego, jednak starsze roczniki patrzą spode łba. Dla nich kotwicę na przedramieniu tatuowali sobie zapijaczeni marynarze, czaszki i noże były domeną więźniów, a tribale tubylców z dzikich wysp. W ich mniemaniu tatuaże nie niosą ze sobą wartości emocjonalnej czy estetycznej, są jedynie kleksami, które oszpecą ciało na całe życie, które będą źle wyglądały na starość (tak jakby stara skóra bez dziar wyglądała atrakcyjniej…). Czym natomiast są tatuaże dla pasjonatów? Dlaczego się tatuujemy?

Dla wielu tatuaże to nośniki pamięci, to upamiętnianie chwil, momentów wartych zapamiętania. Często są ładne, estetyczne, zdobią, sprawiają przyjemność. Jestem zdania, że jak ze wszystkim, warto zachować i w tatuowaniu umiar oraz rozwagę. Znam jednak osoby, które dały się ponieść i niczego nie żałują.

Jednym z takich amatorów dziar jest Paweł, mocno od tuszu uzależniony. Obecnie Paweł ma na sobie około 25 tatuaży. Mówi około, bo dokładnej liczby nie zna, dawno już stracił rachubę w liczeniu. Jego tatuaże to głównie napisy lub proste symbole, wszystkie wykonane czarnym tuszem. Dla niego jest to mapa, drogowskazy, upamiętnienie przeżyć. Mówi, że na bank wkroczą nowe, o ile starczy tylko na nie miejsca ;-) Pytałam Pawła, co oznaczają jego tatuaże, czy wiąże się z nimi jakaś historia. Okazuje się, że oczywiście tak, niemalże streszczenie jego życia.

Paweł ma w życiu kilka wielkich miłości, które wytrwale pielęgnuje. Deskorolka, Kalifornia, rodzina. Mimo bezgranicznej miłości do San Diego, w którym jak sam mówi pozostawił część serca, nigdy nie zapomina skąd pochodzi, gdzie są jego korzenie. Jest lokalnym patriotą.

Zapytałam dlaczego Kalifornia? W odpowiedzi padła szybka riposta: „A dlaczego nie? Deskorolka, pogoda, atmosfera. Wszystko się zgadza, wszystko jest na miejscu.”

Calilove - the golden state był pierwszym tatuażem wykonanym w USA. Duże emocje towarzyszące odkrywaniu nieznanej ziemi znalazły swoje ujście w studiu tatuażu. Napis So Cal (skrót od Kaliforni południowej) przypomina mu ten kalifornijski luz i palące słońce. Liczba 619 to nic innego jak kod pocztowy San Diego. SD Crown, nie trzeba chyba tłumaczyć. Wiele kalifornijskiej miłości, wiele wspomnień.

Nie wszystkie tatuaże były planowe. Niektóre znalazły się na skórze zupełnie spontanicznie, w efekcie porozumienia ponad podziałami. Tak było z Amerykaninem Alfiem, który jak tylko zobaczył Pawła, to już wiedział, że chce go wydziarać. Powstał tatuaż California outline. Natomiast napis West Coast to zwieńczenie uwielbienia do zachodniego wybrzeża.

Paweł to wieczny optymista. Wierzy w dobro w ludziach i w karmę. Jest zdania, że dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości można wiele w życiu osiągnąć i spełnić marzenia. Do tej ideologii nawiązują napisy Hope, Grit, Faith, My Life My Way, One Life One Chance i cytat: Good things come to those who wait, bad things come to those who hate.

Nie ważne, gdzie rzuci nas życie, nigdy nie wolno zapominać o swoich korzeniach i rodzinie. Paweł mocno i zdecydowanie wyznaje te wartości, co upamiętnił tatuażami Always remember where you came from, a także liczbą 032 - numer kierunkowy dla województwa Śląskiego, w którym się wychował. Tatuaż Zero Cztery Osiem to nic innego jak numer kierunkowy do Polski. Inne ślady lokalnego patriotyzmu wyrażają tatuaże PTG - Pomnik Trudu Górniczego, miejsce, w którym spędził kawał życia. Na rękach widzimy Herb Sosnowca - miasta, jakich wiele, ale dla Pawła oznacza ono dzieciństwo, pierwszą deskorolkę, naukę życia.

Paweł ma również wytatuowane nazwisko panieńskie swojej mamy, a także datę 26.V czyli Dzień Matki. Jest to również data jego urodzin, podwójnie ważna zatem, symboliczna. Dumnie nosi inicjały swoim rodziców- I & R, którzy zawsze są z nim, niezależnie od tego, gdzie akurat rzuciło go życie w drodze.

Na koniec, miłość największa – deskorolka. To z nią Paweł postanowił związać swoje życie. Tatuaż La familia zarezerwowany jest dla byłych riderów i członków legendarnego skateshopu z Sad Diego, Street Machine. Paweł podczas swojego pobytu w Kalifornii do tego stopnia zżył się z ekipą, że otrzymał swój własny tatuaż, wyraz przynależności. Cytat: Only The People With Passion Are Truly Rich, mówi sam za siebie, podobnie jak sk8 mafia.

Na ulicy wiele osób za Pawłem się ogląda. Bo wydziarany, bo charakterystycznie ubrany, bo deskorolkarz. Tak, Paweł nie jest szarym człowiekiem, nie jest typowym ślązakiem, szablonowym Polakiem. Ma pasję, ma olbrzymie pokłady optymizmu i dąży do celu. Na deskorolce. Takie właśnie ma „Swoje szalone życie”* I niczym nie przypomina ono życiorysu zapisanego w kartotekach policyjnych. Mimo tych plugawych tatuaży ;-)

*Ostatni tatuaż

czwartek, 13 września 2012

Only sky is the limit


Niewiele jest lepszych doznań, niż to przeżywane podczas wzbijania się samolotem nad poziom chmur. Ten moment, gdy pierwsze promienie słońca, które na ziemię nie dochodzą, delikatnie ogrzewają twarz. Bezcenny. Czuje się wtedy, że nic nie musi trwać wiecznie, nawet mrok okalający jesienną ziemię. Nieskończoność. Jakie to proste, wystarczy jedynie wejść na pokład samolotu, aby poczuć radość i nadzieję.

Już sam start jest ekscytujący. Koła odrywają się od pasu startowego, a ciśnienie w uszach uderza tępym ciosem w tył głowy. Czuje się bezwładność, lekkość, jak gdyby dusza chciała uwolnić się z ciała, dryfować. Następnie ziemia oddala się, staje się coraz mniejsza, monochromatyczna, nieistotna, błaha. Przebijamy się przez warstwy chmur, przez symboliczne wrota do innego wymiaru. Raz są gęste, mięsiste, białe niczym bita śmietana. Chciałoby się je jeść łyżką. Innym razem są rzadkie i porwane, podobne do welonu powiewającego na głowie panny młodej lub do waty cukrowej trzymanej w ręku przez 3 letnią dziewczynkę. Jeszcze kilka sekund, kilka wzniesień i już nic nie będzie nas obchodzić, pozostanie jedynie pustka błękitu nieba.

I to uczucie jakby się stało w miejscu, a nie pędziło przez przestworza. Czasem obok przeleci inny samolot to mamy szansę zrozumieć jak szybko oddalamy się od domu. Albo do niego wracamy. Gdy tylko niebo jest limitem nic zdaje się nie mieć większej wartości. Jest czysto, spokojnie, bez kontroli, bez odpowiedzialności i trosk. Lekko. Lekko.