à la Ala: listopada 2012

piątek, 30 listopada 2012

Superkobiety czy Superofiary?

Adriana Lima przeszła po wybiegu Victoria’s Secret dwa miesiące po porodzie. Miranda Kerr po trzech miesiącach brała już udział w sesjach zdjęciowych, Halle Berry po niespełna czterech. Jennifer Lopez w siedem miesięcy po urodzeniu bliźniąt wzięła udział w triatlonie. Rekordzistką jak dotąd jest Heidi Klum, która zaledwie 5 tygodni po narodzinach córki zaprezentowała światu swoje skąpo odziane po-porodowe ciało.

Plastyka brzucha, odsysanie tłuszczu, luksusowe kosmetyki, prywatni trenerzy, dietetycy, kucharze, niańki, pomoce domowe, sprzątaczki, surogatki… Wszelka możliwa pomoc w drodze do idealnego ciała jest na wyciągnięcie celebryckiej ręki, ale zastanówmy się czy boginie naszych czasów są społecznie uprzywilejowane czy de facto upośledzone?

Ludzie często powtarzają konsumpcyjne mantry: „Bogactwo wszystko ułatwia”, „Bogaci mają lekkie, wspaniałe życie”, „Piękni są szczęśliwsi”. Mało kto zastanawia się nad wysokością ceny, którą „bold and beautiful” płacą za bajkę w której żyją.

Nie jest niespodzianką, że kanony urody kobiecej wyraźnie się zmieniły. W czasach, gdy świat był typowo męski, kobiety wyróżniały się krągłościami, pulchnością wręcz. Fala feministycznej rewolucji doprowadziła do mniejszego lub większego równouprawnienia i co nastąpiło? Kobiety z własnej woli chcą wyglądać jak mężczyźni – są kościste, żylaste, wychudzone. Taki kanon marketingowcy skrupulatnie lansują, a nam się to siłą rzeczy podoba. Kult, niedługo już androgenicznego ciała, trwa w najlepsze ku uciesze homoseksualnych designerów. Możemy to krytykować i się oburzać, ale czy nie jest prawdą, że większość z nas ten właśnie obraz trzyma na estetycznym ołtarzyku w swoim umyśle? Ave Ciara! Chwała Ci Gisele i Jessico Biel!

Na szczęście trendy wciąż ewoluują i modę na kości stopniowo zastępuje moda na zdrowe, lekkoatletyczne sylwetki. Problem jednak pojawia się wtedy, kiedy wielomilionowe kontrakty zmuszają kobiety do nienormalnego przewartościowania ideałów i burzą biologiczny sens bytu. Bo co innego chudnąć i tyć na zawołanie dla ciekawych ról aktorskich, Oscarów, splendoru, kosztem zdrowia jedynie własnego, a co innego robić to kosztem własnych dzieci.

Bielizna Victoria’s Secret jest jakościowo średnia, designersko niewyszukana a już na pewno nie adresowana dla kobiet o większych biustach. To co świadczy o sukcesie marki to otoczka - bajkowy merchandising, romantyczna i seksowna zarazem oprawa wielomilionowych pokazów mody, które są jednymi z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń sezonu i najpiękniejsze kobiety świata prezentujące finezyjne kostiumy. Wszystkie to daje świadectwo cielesnego ideału będącego rzekomo w zasięgu plebejskiej ręki. Obejrzawszy bowiem tę anielską bajkę, aż chce się popędzić do butiku V’sS wierząc, że zakupione tam majtki staną się amuletem, lampą Alladyna, która po potarciu zmieni nas w Mirandę Kerr, Adrianę Limę czy Alessandrę Ambrosio. Genialne! Stratedzy, mazeltov, świetna robota! Szkoda tylko, że to jest przerażające nienormalne!

Na pewno pojawią się opinie, prawdziwe zresztą, że te piękne, sławne kobiety, z racji zawodu na który się zdecydowały, muszą w siebie inwestować. Wiedziały na co się decydują i nie ma nic złego w tym, że kobieta chce od życia czegoś więcej niż zmieniania pieluch, pilnowania pór karmienia i projektowania przyszłości małego człowieka. Kobiety chcą spełniać się zawodowo, chcą realizować marzenia, nie chcą z niczego rezygnować.

Absolutnie się z tym zgadzam, ale zastanówmy się przez moment. Pod jak wielką presją trzeba być lub jakie pranie mózgu należałoby przejść, żeby priorytetem kobiety po porodzie był błyskawiczny powrót do sprawności fizycznej, a nie w pierwszej kolejności opieka nad noworodkiem? Czy biologicznie naturalne i w ogólnym pojęciu zdrowe jest tuż po narodzinach dziecka zamykać się na długie godziny w sali treningowej, spływać strugami potu ze skatowanego ciała, wcześniej wymęczonego ciążą, aby potem pomagać w tworzeniu iluzorycznej wizji Superkobiety? Czy coś by się stało, gdyby te kobiety wolniej niż w kilka tygodni wracały do idealnych sylwetek? Czy naprawdę mniej par majtek by się sprzedało? Dlaczego przemysł zmusza kobiety do zamieniania się w roboty?

Sławne kobiety przestają karmić noworodki piersią, bo może im zwiotczeć skóra. W pierwszych, najtrudniejszych tygodniach ich życia, kiedy to budowana jest wyjątkowa więź matki z dzieckiem, zajmują się odchudzaniem, a nie przytulaniem i pielęgnowaniem. Niestety, ale tych obowiązków nie można przełożyć na później. To jest tworzenie kłamliwej wizji macierzyństwa i kobiecości, która nie ma nic wspólnego z prawdą. Młode matki, które bynajmniej celebrytkami nie są, nie radzą sobie z tak wysoko postawionymi poprzeczkami. Czują, że zawodzą jako kobiety, żony, kochanki. Abstrahując już bowiem od ograniczonego czasu, to kogo stać na prywatnych trenerów, kucharzy i masażystów? Kilka lat temu BabyCenter przeprowadziło sondę wśród kobiet, pytając co czują patrząc na młode matki-celebrytki o nieskazitelnych figurach. 31% wyraziło złość z powodu narzucania dodatkowej presji, a 24% określiło się jako permanentnie z tego powodu przygnębionych.*

Mądre, silne i odporne na manipulacje kobiety racjonalizują i nie dają się mediom omamiać, ale szerokie grono mniej świadomych bądź bardziej przewrażliwionych dziewczyn popada w melancholię i kompleksy. A wszystko w imię sztucznie stworzonych standardów. Jak to powiedział mój kolega: „Kobiety są teraz tak chude, że nawet nie ma co malować!”. Pogląd wart przemyślenia.


*Miranda Kerr takes clothes off 10 months after giving birth

Adriana Lima walks the catwalk — two months after giving birth

piątek, 16 listopada 2012

Tak słodko, że aż...

„Spraw, aby życie było prostsze!” Piękne i jakże motywujące call to action! Cukierkowo słodkie, pastelowo urocze, optymistyczne! Mimo iż hasło jest boleśnie banalne to lubię je – za prostotę, za zastrzyk pozytywnej energii. Po co tracić czas i siły na hatowanie, jeśli można się odprężyć i optymistycznie nastroić? Myślę, że dokładnie taka idea przyświecała Kasi Tusk w wymyślaniu strategii dla swojego bloga Make life easier. Cynizm branżowy każe mi myśleć, że oczywiście za big ideą tego przedsięwzięcia stoi nie ona, a spece od Social Mediów, ale jednak oprę mu się i założę, że w znacznym stopniu to Kasia ma wpływ na stronę, którą branduje własnym nazwiskiem. Nie mając podstaw by sądzić, że jest inaczej, założę również, że to ona jest autorką zamieszczanych treści i stylizacji modowych. A co ja o nich myślę to już zupełnie inna historia.

W sieci panują dwie wiodące, skrajne tendencje związane z podejściem do działalności celebrytów – albo zdecydowana negacja, albo bezkrytyczne uwielbienie. Wypośrodkowanych opinii jest jak na lekarstwo, podobnie jak merytorycznej krytyki, dlatego skłonię się ku tej właśnie, pustawej kategorii. Być może nie jestem najlepszą recenzentką, bo bloga Kasi jedynie sporadycznie przeglądam, a nie systematycznie czytuję, ale pozwoliło mi to wysnuć pewnie wnioski. Trochę szydercze, trochę cyniczne, ale myślę, że dość trafne.

Make life easier to blog o spójnej strategii komunikacyjnej. Jest estetycznie zadowalający, prosty w odbiorze, ma jasno sprecyzowanego odbiorcę. Plasuje się w kategorii bardziej lifestylowej niż specjalistycznej, ale z wyraźnymi przechyłami w stronę mody, kulinariów i designu. Bardzo dużo zdjęć, zarówno własnego autorstwa jak i Pinterestowych, opatrzonych jest lekkim komentarzem. Do niedawna blog tworzyła Kasia z Zosią, odpowiedzialną za gotowanie, teraz widzę jednak, że skład nieco się zmienił, co pewnie wynika z faktu, że Zosia została mamą, nie wnikam. Skupię się zatem na Kasi, w końcu bez jej nazwiska nie byłoby o czym mówić.

Co widzę? Po pierwsze niezwykle zgrabną, ładną dziewczynę, przeważnie z lekkim uśmiechem, czasem strojącą dziecięco przekorne miny. Jedni powiedzą, że jest klasycznej urody, inni nazwą ją pospolitą, ale na pewno prezentuje się lepiej niż statystyczna Polka. Uciekając jednak od personalnych wycieczek chciałabym odnieść się do całokształtu pracy Kasi, bo przyznam, że trochę mnie drażni. Przeskakując ponad warstwą szafiarską, mocno zakorzenioną w sieciówkowych lookbookach, odniosę się do części tekstowej.

Z przykrością stwierdzam, że w ogólnym odbiorze blog Kasi jest przede wszystkim pretensjonalny. Treści pisane są językiem sztucznym, nienaturalnym, momentami spłyconym, a czasem niepotrzebnie nadętym. Konstrukcje słowne są infantylne i naiwne. Nie chce mi się wierzyć, że dorosła kobieta, absolwentka wyższej uczelni i córka Premiera 40-sto milionowego państwa może pisać w tak oczywisty sposób i mieć tak przyziemne przemyślenia. O modzie można pisać szalenie ciekawie, ale Kasia woli pisać prostolinijnie. Ok, rozumiem, gimnazjalny target, ale jest to dla mnie solą w oku. Po co tworzyć tutoriale o tym jak należy się prezentować podczas czytania książki (od teraz ilekroć mam na sobie bluzkę w marynistyczne paski to odczuwam potrzebę sięgnięcia po Hemingwaya), pisać co się zjadło na śniadanie lub, że uwielbia się kawę? Tematyka jest miałka i banalna, podczas, gdy z takimi możliwościami można by pisać o czymś głębszym, wartościowszym. Albo chociaż pisać ciekawiej, śmieszniej, cokolwiek! Cóż za marnotrawstwo możliwości jakie daje nazwisko!

Te czynniki zmuszają mnie sądzić, że blog Kasi został stworzony nie z pasji, a przede wszystkim w celach zarobkowych. Nie deprecjonuje to zupełnie jego wartości, ale daje do myślenia i rzuca cień na twórcę. W końcu dlaczego mielibyśmy śledzić poczynania i wzorować się na działaniach osób, które nie są ekspertami w tym co rekomendują? Ciężko bowiem myśleć, że Kasia Tusk zna się chociażby na modzie, jeśli w nachalnie sponsorowanym poście o kosmetykach Heleny Rubenstein pisze, że nie miała pojęcia kim była Madame, aż do momentu otrzymania paczki od Brand Managera tejże marki… Auć!

Kasia pozuje na „dziewczynę z sąsiedztwa”, a nie dobrze sytuowaną córkę Premiera. Stara się jak może, żeby Polacy uwierzyli, że jest zwyczajną, fajną dziewczyną, ale popełnia zasadniczy błąd, ponieważ z założenia nikt jej w to nie uwierzy. A skoro nie ma na to szans to po co brnąć w pozoranctwo i zaprzeczać faktom? Po co postować zdjęcia idealnie dobranego looku domowego, z podpisem „Tak wyglądam po przebudzeniu” i roztaczać wizję idealnej gospodyni z lat 50tych? Ośmielę się uważać, że takie działanie odnosi odwrotny do zamierzonego skutek i buduje jeszcze większy dystans i rezerwę na linii nadawcy-odbiorcy.

Świadomość biznesu blogowego jest w chwili obecnej bardzo wysoka, dlatego zwyczajnie nie opłaca się udawać, że posty sponsorowane takowymi nie są, banery wiszą z uwielbienia do marki, a lokacja produktu nie miała miejsca. Po co tworzyć bańkę wzorowej żony ze Stepford, kiedy można wykreować wiarygodny wizerunek młodej dziewczyny z pasją i głową na karku? Na tle innych celebrytek Kasia i tak wypada nieźle stroniąc od show-biznesowych maskarad i stara się pokazać od kreatywnej, przedsiębiorczej strony, ale osobiście wolałabym, żeby przestała brać udział w kampanii wizerunkowej Kancelarii Premiera i pokazała prawdziwą twarz. No chyba, że naprawdę nie czyta ona książek, a „zanurza się w kolejnych ich rozdziałach”.


Wpis dedykuję Karolinie, która doskonale zdaje sobie sprawę, że bez należytego savoir vivru i stylizacji pasującej do okładki aktualnie czytanej książki, lepiej w ogóle nie czytać!