à la Ala: Piątkowe dylematy, czyli: "Pić czy nie pić?"

piątek, 5 kwietnia 2013

Piątkowe dylematy, czyli: "Pić czy nie pić?"



No i nastał piątek a wraz z nim cotygodniowy problem pt. „Gdzie idziemy na piwo?”. Nie przyjemność, nie radość ze spotkania ze znajomymi – problem! Odnoszę wrażenie, że w tym mieście wszystko jest problematyczne, nawet piwo opiera się wypiciu. Dlaczego tak mówię? Już tłumaczę.

Warszawa jest duża, ale jej skomunikowanie budzi zastrzeżenia, szczególnie w godzinach nocnych. Dodatkowo większość dzielnic odgrywa rolę sypialni i generalnie rzecz ujmując nie jest ożywionych kulturalnie, mówiąc po polsku – poza Żabką i monopolem, ewentualnie kebabem nie uświadczycie tam klimatycznego miejsca, gdzie podczas śnieżnej wiosny można przepić lub przejeść trochę ciężko zarobionych złotówek w towarzystwie ludzi bliskim naszemu sercu. W efekcie jeśli chcemy spotkać się ze znajomymi, lądujemy w Centrum. A Śródmieście, jak wiadomo, niby pełne fajnych miejsc, a jednak jak przychodzi co do czego to nie ma w czym wybierać. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta – lokali jest za mało! Pubów jak na lekarstwo, za to kawiarni od groma, ale one zamykają się o 22:00. Podobnie jak restauracje. Puby praktycznie nie istnieją, zawsze są przepełnione, nigdy nie ma wolnych miejsc w weekendowe wieczory, a często też w tygodniu. Sami spójrzcie na szybki przegląd bogatej oferty rozrywkowej w Stolicy:

- ulica Poznańskia oferuje, chwilowo moje ulubione, lokalizacje - czyli Beirut i Kraken – puby z jedzeniem, głównie hummus, ale zawsze jest co wrzucić na ząb do wina. Wchodzi jak złoto! Co z tego jak tam zawsze jest tłok rodem z pociągów TLK. Średnia przyjemność pić na glonojada. Vis a vis mamy Tel Aviv, ale to jest bardziej bistro na lunch niż miejsce do wieczornej posiadówy. Poza tym też zawsze zapełnione po brzegi, ciaśniej tam niż pod Ścianą Płaczu podczas Jom Kippur.

- W promieniu znajduje się Meat Love i Znajomi Znajomych. Pierwszy lokal jak najbardziej godny polecenia, ale na burgera, a nie piwko. Wieczorem jest tam stypa. Ten drugi jest dla mnie miejscem-niespodzianką. Byłam tam dwa razy i za każdym razem wychodziłam zadziwiona. Za pierwszym trafiłam na imprezę lesbijek (bez żadnej informacji przy wejściu), za drugim na wesele? Przedziwne.

- Plan Zbawiciela, tudzież Plac Hipstera – wszystko cudownie, ale ileż można siedzieć w Planie B? Za starych, dobrych czasów, przed Epoką Lodowcową, gdy istniały jeszcze 4 pory roku można było posiedzieć w wiosennym ogródku lub postać pod arkadami, ale teraz można tam co najwyżej ulepić bałwana. Zresztą większy tłum kłębi się po przekątnej, w Warszawskiej. Miejsce ok, ale znowu – ciasnota! Obok Planu jest również Szarlotta, ale pozwolicie, że to miejsce przemilczę.

- Nowy Świat, czyli obskurne Pawilony. Tego przybytku nienawidzę od dawna, mimo iż uważam, że  te klity na trwale wkleiły się w tkankę miejską i nie należy ich usuwać, może jedynie zmodernizować. Nie znosiłam tam chodzić już od czasów szkolnych, kiedy nie obowiązywał zakaz palenia i w każdym pawilonie była wędzarnia. Teraz na szczęście ten problem przeminął, ale okolica Pawilonów stała się uwielbionym miejscem spotkań i żebraniny wśród śródmiejskich żuli. Nie bezdomnych, nie biednych – najgorszej maści śmierdzącym żuli. No i dresów. Lodzio miodzio!

- Foksal – nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię taniego lansu w Sketch’u, w którym mężczyźni taksują Cię  wzrokiem nie pozostawiającym wiele do domysłów, a włosy ich błyszczą od żelu niczym tafla jeziora przy pełni Księżyca… Vis a vis jest Socjalna - miejsce nawet nie najgorsze, ale to restauracyjko-biesiadno, niewiadomoco idealnie nadaje się na spotkanie z modnie ubranymi koleżankami przy lampce wina. Tylko menu bardzo tłuste, co mnie trochę dziwi, skoro chcą uderzać w target modowy?

- Przeskok i nowe Cząstki Elementarne ok 20:00 wieją pustką, nawet drewnianych kostek do siedzenia jeszcze nie ma rozstawionych. Natomiast położona piętro wyżej Huta, jak sama nazwa wskazuje, bije po oczach nowohucką stylówą. Czerwone, lateksowe sofy to nie jest klimat atrakcyjny dla myślącego człowieka posiadającego przyzwoicie rozwinięty zmysł estetyczny!

- Chmielna i Powiększenie- jak najbardziej OK! Jedno z nielicznych miejsc w których jest przestrzeń, jest muzyka, jest klimat, jest alkohol. Zgrabne połączenie pubu i klubu. Wszystko się zgadza poza pozwoleniem na palenie w dolnej sali imprezowej. Bardzo nad tym ubolewam, bo o ile booking artystów mają fajny to nie znoszę dusić się w wędzarni i obserwować pijanych studentów, którzy tylko czają się, żeby mnie przypalić żarem.

- Lipowa, co my tam mamy? Kiedyś były Lody na Patyku, niby lodziarnia, ale wino włoskie mieli. Teraz  niestety pozostało po nich wspomnienie. Obok jest SAM i i By The Way – oba miejsca fajne, ale to są restauracjo-bisto-chlebodajnie, a nie puby!!!

- Solec na Solcu. Jest ok, tylko wystrój brzydki. Nie będę się jednak czepiać, miejsce jest przestronne i zlokalizowane na moim ukochanym Powiślu. Szkoda jedynie, że dla wielu dotarcie do Powiśla to problem - jest nisko, daleko od metra (w zimie wszystko jest daleko!), więc tym trudniej się w tych rewirach umówić.

- Warszawa Powiśle super, ale tylko w lecie (choć ponoć dziś inauguracja sezonu, ale, aż tak zaciętym hipsterem  nie jestem, żeby wytrwać w zaspach dla Ciechana Miodowego).

- OSiR – miejsce samo w sobie fajne, ale, mimo całej mojej sympatii do barmanów, nie znają się na swojej robocie…

- Skwer Hoovera – bardzo przyjemnie, ale tylko w lecie. Ogródek jest bardzo klimatyczny. W zimie nic szczególnego niestety.

Już rozumiesz drogi czytelniku, że w Warszawie, którą słoiki okradają poprzez płacenie podatków w swoich zacnych mieścinach, nie ma miejsca na relaks i odpoczynek w miłym, niezatłoczonym, czystym, acz klimatycznym pubie? Tutaj się pracuje! Tutaj się nie odpoczywa! Szkoda, bo kiedyś to chociaż prywatki po domach można było robić, a teraz to mało kogo na mieszkanie nawet stać… Zresztą, po tygodniu siedzenia w zamknięciu, czy to dom czy praca, chciałoby się wyjść do ludzi, socjalizować, porozmawiać, poszerzyć horyzonty, poznać kogoś nowego! Przepełnienie modnych miejsc pokazuje, że Warszawiacy są spragnieni kontaktów, chcą się uśmiechać i żartować, ale jak widać nie jest to łatwe. A ileż razy można chodzić wciąż do tych samych miejsc? Idę szukać jakiejś miłej miejscówki na wieczór, chyba, że możecie mi coś polecić? 




5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem słoikiem i się wstydzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem z Warszawy, ale podobny problem byl w moim miescie gdzie studiowalam. Wprawdzie lokali przybywalo, ale zawsze tlok byl niesamowity. Teraz tego problemu nie mam, gdyz mieszkam na wsi i mamy domowe imprezki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niedługo zrobi się ciepło to będzie można iść do kogoś na działkę czy do ogródka i problem się rozwiąże ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oby zrobiło się w końcu ciepło!!! Trzymam Cię za słowo ;)

    OdpowiedzUsuń