„On jest mądrzejszy, wyższy, ma gęstszy zarost. Skończył lepsze studia i teraz więcej zarabia. Ma szybszy samochód. Lepiej jeździ na desce. Ma lepsze umiejętności na nartach, a do tego surfuje, ja pływam tylko kraulem w basenie. Jego dziewczyna gotuje mu obiady, moja tylko pierze. Ciekawe czy ma też większego ode mnie…?”
Porównywanie się z innymi – koszmar obywateli pierwszego świata. Jest to uzależniająca pułapka w którą łatwo wpaść, ale od której niezwykle ciężko się uwolnić. Problem zaczyna się już w momencie narodzin, na porodówce, gdy niektóre mamy porównują, która pociecha uzyskała więcej punktów w skali Apgar. Niektórzy powiedzą absurd, a dla innych to codzienność. Potem jest już tylko gorzej. Zaczyna się porównywanie które dziecko szybciej usiądzie, szybciej zrobi pierwszy krok, pierwsze powie „mama”. Następnie przedszkole i zaawansowane układanie puzzli, kto ładniej śpiewa czy rysuje, kto szybciej nauczy się alfabetu. W szkole wcale nie jest lżej, bo dochodzą oceny. Czarno na białym widać, kto ma lepsze, czyli kto jest mądrzejszy. Prosta analogia. Porównawcze zapędy osiągają apogeum wraz z okresem dojrzewania i później, w miarę posiadania coraz większych (lub mniejszych) kwot pieniędzy nie słabną na sile.
Ciągła rywalizacja i brak poszanowania indywidualności to w naszej kulturze standard. Polskie szkoły produkują zunifikowanych obywateli, zabijając ich potencjał i predyspozycje kierunkowe. Sama do końca życia nie zapomnę jak w klasie maturalnej zmuszano mnie do nauki chemii i fizyki, kiedy jasne już było, że swoją przyszłość wiążę z dziedzinami humanistycznymi. Już w podstawówce wiedziałam, że mój kontakt z chemią będzie czysto konsumpcyjny, ale nauczyciele z uporem maniaka pchali mi ją do głowy ku rozpaczy mojego brata, który rwąc włosy z głowy tłumaczył mi jak tumanowi: „Tlen ma dwie rączki…”. Ciarki przechodzą mnie na samo wspomnienie!
Szkoła uczy, że nie ważne kim się jest w próżni, tylko kim się jest na tle innych. Szkodę takiego myślenia widać dopiero lata później, na rynku pracy, gdzie wszyscy posiadają podobne umiejętności i muszą współzawodniczyć o podobne stanowiska. I dopiero wtedy, niejako z konieczności, zaczyna się prawdziwa walka o różnorodność, szukanie w sobie czegoś co nas wyróżni z tłumu. Niestety, pojawia się też frustracja, a uzależnienie od porównywania ujawnia swoje drugie, mroczne oblicze. Zaczynamy zazdrościć, Ci mniej odporni stają się nawet zawistni. Podglądamy, wartościujemy, jest nam źle. Bo porównywanie się wiąże się z emocjami, a zawsze znajdzie się ktoś kto ma więcej, lepiej, żyje szybciej i głośniej.
Zamiast bez końca się porównywać i tracić przy tym w najlepszym razie dobry humor, warto skupić się na swoim wewnętrznym geniuszu. Bo fakt, że każdy go posiada jest niekwestionowany. Pytanie tylko czy umiemy go rozpoznać i należycie docenić. Geniusz bowiem nie oznacza od razu fotograficznej pamięci, smykałki do biznesu czy operowego głosu. Często są to małe rzeczy, takie jak właściwe podejście do dzieci czy prowadzenie rodzinnego biznesu. Różnorodność to błogosławieństwo! Nigdy jednak możemy nie poznać swojego wewnętrznego, wyjątkowego zasobu, jeśli będziemy sobie podcinać skrzydła bezsensownymi porównaniami. A jeśli już musimy to robić to w taki sposób, aby nas to nie raniło, a pozytywnie mobilizowało do działania.
Podpisuje sie pod tym. Porownania, zazdrosci sa wpisane w nasza ludzka nature, nie jest to tylko fakt kulturowy, ale i biologiczny. Zamiast patrzec na zewnatrz co kto ma, tak jak mowisz, warto zapoznac sie z soba samym i wyciagac to co najlepsze. Ale to kurcze trudne.
OdpowiedzUsuńBardzo trudne! Szczególnie jeśli ktoś ma to o czym my marzymy...
OdpowiedzUsuńZdarzaja sie tez porownania w inna strone: Moj maz to nie bije i pije i mam dom, a jej maz jest bezrobotny i maja tylko kawalerke...Duzo rzadziej tak myslimy, ale wciaz sa to porownania. Chyba po prostu potrzebujemy miec po prostu jakis punkt odniesienia :)
OdpowiedzUsuń