Kultywuję z
moja Mamą tradycję zwiedzania miast na literę "B". Był (i wciąż
powraca niczym bumerang) Berlin, była Barcelona, następny miał być Budapeszt. Okazałam się jednak
wyrodną córką i wiedziona pokusą majówki spędzonej ze znajomymi zdradziłam
mamine plany. Za wszystko obwiniam meteorologów, którzy naobiecywali (słusznie
zresztą) ponad 30 stopniowe upały i bezchmurne niebo, podczas gdy w Warszawie
była szaruga. Oficjalnie jechałam na rekonesans i badania terenowe, żeby, gdy
nadejdzie pora, Mamuśka dostała wszystkie atrakcje na tacy, bez konieczności
radzenia sobie z nieprzyjemnymi niedogodnościami. Raport wyszedł pozytywnie!
1. Po
pierwsze – nocleg! Chyba
nigdy nie udało mi się mieszkać w tak wysokim standardzie, nie licząc hoteli z
kilkoma złotymi gwiazdkami. Wraz z trójką co-wojażerów wynajęliśmy, w dodatku
na ostatnią chwilę, olbrzymi i w pełni wyposażony apartament z trzema
sypialniami, trzema łazienkami, kuchnią, salonem, wyimaginowanym przez nas
basenem i salonem gier, położony w dodatku w dogodnej lokalizacji i należący to
ultra wyluzowanych, rozrywkowych landlordów, czekających na nas z „welcome
drinkiem” i kuponami na darmowe drinki w lokalnych barach! Było tam tak dobrze
(za 80 zł od osoby/doba), ze nie mogliśmy przestać szukać haczyków, polskim
podejrzliwym zwyczajem. Jak się okazało, haczyków nie było!
2. Forinty to prześmieszna waluta pozwalająca
wydawać setki tysięcy, a w rezultacie i tak wychodzi to taniej niż w
Polsce. Wino za dwa tysiące? Pewnie, dwa poproszę!
3.
Budapeszt, a dokładniej Peszt, pełen jest imprezowych
spotów pod gołym niebem. Co krok to lepsza miejscówka! Jest lepiej - młodzi
skupiają się nad oczkami wodnymi i nikt nie krzyczy, że zaraz ktoś się utopi po
pijaku. Co dziwniejsze - oni się nie topią! Żadne też bałkańskie odmiany Pani Kuryłowicz nie molestują miasta, że młodzież to zło, zwierzęta, hałas, sodoma i gomora. Nikt się nie burzy na to, że fontanny służą jako
stoliki barowe z opcją chłodzenia w bieżącej wodzie. To się nazywa praktyczne
zaadaptowanie infrastruktury miejskiej.
4. Moda nie istnieje. Jasne, jest
kilka flagowych marek premium, gdzie kupimy Cipo lub Ruha, ale zdają się one świecić pustkami. Za to second handów pełen dostatek. Młode Węgierki uwielbiają
zbyt krótkie szorty i mini spódniczki, a do tego głębokie dekolty z których
wylewają się ich obfite biusty. Mój kolega do dziś ma koszmary! W dodatku noszą
zbyt małe rozmiary i nie przejmują się tzw. "muffin topami". Cyc do
przodu i jazda!
5. Język węgierski jest absolutnie niezrozumiały. Nie,
żeby to była jakaś nowość, ale zdaje się, że sami Węgrzy mają tego świadomość,
bo praktyczna znajomość angielskiego jest wśród nich na wysokim poziomie! Tak
poliglotycznych kelnerów i pracowników usług nie spotkałam nigdzie zagranico.
6. Węgierska kuchnia jest tłusta, ciężka i monotonna. Co wieczór
zasypiałam z bólem żołądkiem, czego absolutnie nie łączyłabym z wypitym
alkoholem! Co więcej, polskie wariacje flagowych węgierskich dań zdają się być
smaczniejsze od oryginałów ;-) Wszystko jest zbyt słone, zbyt węglowodanowe,
zbyt na głębokim oleju. Są też wyjątki, takie jak mistrzowska kiełbasa paprykowa, podobnie jak Tokaj 3 i
6 puttonowy i piwo Dreher.
7. Im
ładniejsza etykieta i bardziej wymyślna nazwa piwa tym możecie być pewni paskudniejszego smaku. Tak okropnych piw zwalających goryczą z nóg jeszcze nie kosztowałam. Trzeba
być czujnym!
8. Oprócz pubów pod gołym niebem,
ozdabianych świecącymi lampeczkami, wiele jest też klasycznych lokali. Chociaż nie
wiem czy nazwałabym klasycznym pub w którym psom wstęp bardzo zalecany (Kisuzem) ;-) albo dwupiętrowy skłot, od którego berlińskie Tacheles
mogłoby się wiele nauczyć w kwestii skrajnie niewymuszonej nonszalancji,
tudzież dosadniej - stylizacji na żulerię (Szimpla Kertmozi Bar). Wspaniała atmosfera!
Reasumując, Budapeszt jest na prawdę fajny! Ładny, przestronny, przyjazny.
Zróżnicowane widoki, spójna zabudowa, efektowne zabytki, brak wieżowców,
oryginalne miejsca dla młodych i starszych imprezowiczów - to wszystko składa
się na obraz miasta przyjaznego mieszkańcom, w którym można nie tylko
pracować, ale również wypoczywać. Bardzo polecam na krótsze lub dłuższe wypady,
szczególnie w ciepłym okresie, kiedy można w pełni korzystać ze wszystkich
atrakcji. Ceny są atrakcyjniejsze niż w Polsce, a pogoda iście południowa.
Lokalne jedzenie mogłoby być lepsze, ale dla wybredziochów jest dużo
zamienników. W powietrzu czuć bałkański, niezobowiązujący klimat, który pozwala
się odprężyć i wypocząć. Chętnie tam wrócę :-)
Budapeszt !! Zaraz po Barcelonie ukochane moje miasto ;) oczywiście kolejne na b czyli Berlin też kocham, ale do Budapesztu podchodzę niezwykle sentymentalnie :) Do tej pory udało mi się przebywać w tym mieście dwa razy. Raz dość długo, bo dwa miesiące- miałam taką przygodę, że moja mama była tam na kontrakcie, a ja w wieku 5 lat spędziłam tam caaałe wakacje. Kolejny raz pojechałam tam w wieku lat 12 mniej więcej. Okazało się, że miasto tak siedzi w mojej głowie, że bez problemu się po nim poruszałam :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie chce tam wrócić, więc informacja o noclegach raduje moje serce <3
Jezu, ratuj - Węgry nie leżą na Bałkanach....
OdpowiedzUsuńSerio? ;-) Nie napisałam, że leżą, tylko, że czuć tam lekko bałkański klimat, bo dla mnie czuć.
OdpowiedzUsuńBylam tam raz, dawno temu i pamietam go z zimowej perspektywy...moze warto znow wrocic by zaznac tam cieplejszego tym razem klimatu. Miasta na B? Polecam Bergen :)
OdpowiedzUsuńFajne zdjęcia, chętnie odwiedziłabym Budapeszt na dłużej - bywałam tam tylko przejazdem, w drodze do bardziej odległych miejsc...
OdpowiedzUsuńhttp://restlessblonde.blogspot.com/