niedziela, 18 września 2011
Arrivederci Toscolano!
Ostatnie dwa dni w Toscolano upłynęły nam w nostalgicznej aurze. Nasz pobyt tutaj nie należał do wybitnie udanych, ale jednak był przyjemny, ciepły i na swój sposób relaksujący. Zżyłyśmy się z towarzyszącymi nam osobami, głównie z dziećmi. Lukę szczerze polubiłam i smutno mi na myśl, że prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Cudowne z niego dziecko. Wrażliwe i nieoczywiste, a jednocześnie radosne i szczere. Pamiętam szczególnie jeden incydent, kiedy bawił się korkiem od wina, aż w końcu go zgubił. Wywołało to u niego tak wielki smutek, że na kilkanaście minut zabarykadował się w pokoju i płakał. Zrobiło mi się go tak szkoda, że przeszukałam kuchenne szuflady, znalazłam identyczny korek i mu go wręczyłam. Nie umiem mówić po włosku, ale jak usłyszał, że go wołam to otworzył drzwi i wpuścił do pokoju. Spojrzał na mnie swoimi wielkimi, pełnymi łez oczami, jak mały, bezbronny kociak. Gdy dałam mu korek na jego twarzy malowało się zdezorientowanie i wdzięczność. Przestał płakać i powiedział po polsku jedno słowo – „dziękuję”. Był to chyba jeden z najbardziej wzruszających momentów w moim życiu. Mały, spazmujący Włoch dziękuje mi po polsku za korek od wina. Bezcenne!
Tak czy siak postanowiłyśmy zabrać chłopców do pobliskiej lodziarni, dając tym samym przestrzeń gotującym do stworzenia kolacji. Przedostatniego dnia bowiem w domu pojawili się goście – siostra Laury wraz z partnerem oraz zaprzyjaźnione małżeństwo pochodzące z rybackiej miejscowości na południu Włoch. Przywieźli oni ze sobą chyba tonę sztokfisza z którego mieli robić bacalhau. Mężczyzna, Giorgio, spędził pół nocy na gotowaniu go na dzień następny. Mało jest tak obrzydliwych smrodów jak gotujący się sztokfisz, uwierzcie mi…
Ostatniego dnia naszego pobytu nad jeziorem Garda udałyśmy się na spacer po okolicy, tym razem w górę, zwiedzić kościół położny na zboczu. Widoki z wyższych partii gór były jeszcze piękniejsze. Po drodze natknęłyśmy się na mini winnicę i mogłyśmy delektować się gorącymi od słońca, idealnie słodkimi winogronami. Następnie był czas na ostatnie kąpiele w basenie, ostatnie wspólne posiłki. Wieczorem wystawna kolacja z dużą ilością słodkości i różnych, pysznych win. Nawet pogoda przygotowywała nas do drogi - trochę pokropiło, a od strony gór nadchodziła burza. Ciekawe co ze sobą przyniesie…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To ja poproszę arbuza :D
OdpowiedzUsuńJa też! :-)
OdpowiedzUsuń