- Człowiek całe życie uczy się jak funkcjonować bez dywaniku w łazience, a teraz ma się uczyć jak żyć z dywanikiem?
Miałam 6 lat gdy rozpoczęłam swoje taktyczne działania mające na celu adopcję kota. W wieku 8 lat moja strategia wkroczyła w decydującą fazę, polegającą głównie na jęczącym wymuszaniu i z początkiem roku stałam się szczęśliwą właścicielką Urwisa. Jak to w życiu zwykle bywa nie dostałam tego co chciałam, tylko, który był mi przeznaczony. Urwis był najsilniejszym kocurem w miocie kociąt, które niestety po kolei umierały w okrutnych, piwnicznych warunkach. Urwis był nie do zdarcia, mimo, że zarobaczony, niedożywiony, z dużą główką i śmiesznymi łapkami. Wydawał mi się wtedy straszną paskudą. Krzyczał najgłośniej i tym samym wymiauczał sobie świetlaną przyszłość w ciepłym i obfitującym w jedzenie domu. Był moim ostatnim wyborem, a okazał się wyborem najlepszym z możliwych.
Urwis miał zaledwie 6 tygodni, gdy przekroczył próg naszego mieszkania. Po trudnym starcie, wyglądał trochę jak kocie wcielenie szatana. Jego granatowe oczka rozglądały się strachliwie po nieznanym terenie, a pękaty od wygłodzenia brzuszek domagał się jedzenia. Miał czarne futerko, biały krawacik pod szyją i białe włoski na łapkach, które z uporem maniaka mu wyskubywałam. Nie prezentował się szczególnie okazale, podchodziłam do niego z rezerwą, nie przypuszczając nawet jak nieprzeciętny i przepiękny kocur z niego wyrośnie.
Urwis od początku zachowywał się inaczej niż standardowe koty. Każdemu z domowników przypisał odpowiednią rolę, każdy służył mu do czegoś innego. Ja pilnowałam segmentu rozrywki. Tylko ze mną rozmawiał, gadał całymi dniami, szczekając, mrucząc, miaucząc, nie da się tego opisać, ale było to przezabawne. Zaczepiał mnie, biegał, polował, aportował. Ponieważ razem się wychowywaliśmy to wiedział, że za każde ugryzienie może liczyć na rewanż z mojej strony. Oboje byliśmy dziećmi i takie zachowanie wykształciło między nami wzajemny szacunek i zrozumienie, wiedzieliśmy na co możemy sobie wzajemnie pozwolić. Zawsze byliśmy razem, nawet, gdy ja akurat opatrywałam podrapane ręce, a on leżał odwrócony plecami, obrażony, że wyjechałam na wakacje, bez niego. Znałam każde jego zachowanie, wiedziałam bez pudła co akurat chodzi po jego puchatej głowie. On natomiast przyglądał się całemu mojemu życiu.
Jako małe czarne bobo uwielbiał zwijać się w kuleczkę na kapciu mojej mamy i zasypiać, gdy ona akurat myła naczynia. Był tak maleńki, że mieścił się na nim bezproblemowo. Wieczorami, przed zaśnięciem, potrafił godzinę wisieć przyczepiony do dłoni i ciumkać ją niczym brzuch matki. Trzymał ją kurczowo pazurkami, tak bardzo potrzebował miłości. A my mu ją dawaliśmy w nielimitowanych pokładach.
Od początku do końca szedł swoją ścieżką i wściekle machał ogonem, gdy ktoś chciał ograniczać jego wolność. Niemożliwy do zdominowania, przekorny z charakteru, indywidualista od aksamitnego noska aż po koniuszek ogona. Tak bardzo kochałam tę czarną cholerę, że pustka po nim powstała, jest niemożliwa do wypełnienia. Brakuje mi go na każdym kroku. Szukam go w każdym zakamarku mieszkania, a łazienkowego dywaniku znieść nie mogę. Człowiek całe życie uczył się żyć bez niego, a teraz ma się uczyć jak żyć z nim?
Miłość kotów jest bezcenna, bo niewymuszona. Miłość Urwisa, podobnie jak on sam, była wyjątkowa i najlepsza.
"Ludzi można z grubsza podzielić na dwie kategorie: miłośników kotów i osoby poszkodowane przez los."
Oscar Wilde
Świetne! Stać mnie z pewnością na nieco dłuższy komentarz, ale po prostu nie mam na niego teraz ochoty ;)
OdpowiedzUsuńpozdr.
shoppanna (również kociara)
"Kociara" kojarzy mi się strasznie pejoratywnie ;-) Wolę myśleć sobie jako o miłośniczce kotów ;-) Ale tak, uwielbiam!
OdpowiedzUsuń