à la Ala: Za garniturem panny sznurem

środa, 23 października 2013

Za garniturem panny sznurem


W efekcie kilku niewłaściwych decyzji podjętych dnia poprzedniego, bladym świtem rozegrał się prawdziwy dramat niedoczasu. Zaspałam! Wykonując wszystkie poranne czynności w przyśpieszonym tempie, po kilkudziesięciu minutach mogłam już umiarkowanie wygodnie odsypiać w tramwajowym fotelu, sporadycznie tylko ofukiwana z dezaprobatą przez moherowe babcie. Zaspanie będące z gruntu niemiłym doświadczeniem, miało jednak jeden plus. Dzięki niemu spotkałam koleżankę z liceum, której nie widziałam od czasu zdania matury. Wysiadając z tramwaju w biegu rzuciła „Spotkajmy się!”, by później na Facebooku ustalić szczegóły.

Spotkanie wypadło nadzwyczaj sympatycznie, czułyśmy się jakbyśmy nie widziały się raptem kilka dni, a nie lat. Nadrabiając zaległości wymieniałyśmy się historiami z obecnego życia, w tym również zaskakując się smaczkami z realiów biurowych. Kasia zwierzała się, że jak pracowała do 3 nad ranem, a następnego dnia przyszła na 10:00 do pracy to dostała reprymendę, że „Co tak późno?”! Widząc moją zniesmaczoną minę dodała pośpiesznie, że spokojnie, to nic dziwnego, bo tego typu sytuacje są u niej standardem. Przełożeni chorobę klasyfikują jako wstydliwą ułomność, wyjście do lekarza jako przejaw użalania się nad sobą, a sen za fanaberie. Dodam, że jej gułag to kancelaria prawnicza, a w wolnych chwilach (których jest niewiele) odreagowuje oglądając serial o światku reklamowym Mad Med. Ja znajduję się w przeciwległym narożniku, pracując jako copywriter uwielbiam natomiast serial o rekinach sal sądowych Suits. To skłoniło mnie do myślenia… 
My, ludzie, lubimy podglądać standardy życia po drugiej strony wzgórza, patrząc nie tyle czy trawa jest tam bardziej zielona, ale podnosić się na duchu wizją, że panuje tam jeszcze większy nieurodzaj niż u nas! W chwilach biurowego zwątpienia, zawsze możemy sobie powiedzieć „Dobrze, że nie jestem prawnikiem”. Skupmy się jednak na serialu, bo to o nim chcę napisać kilka słów.

Suits to opowieści o krawaciarzach z Manhattanu, którzy wkładając garnitury nabierają super mocy. Kodeksy nie mają dla nich żadnych tajemnic, umiejętności analitycznych pozazdrościłby im sam Dr. House, a przebiegłości mogliby uczyć gospodynie z Wisteria Lane. Do tego Ci super ludzie są czarujący i zabawni, ultra wystylizowani, zgrabni i wysportowani (mimo, że pracują 24/7), bogaci, oczytani i wzbudzający podziwu. W skuteczności natomiast zawstydzają nawet Lorda Tywina Lannistera. Jak zatem możecie zauważyć, „they have it all”.

Głównym bohaterem jest przystojny i niezwyciężony w grze na strategie i argumenty Harvey Specter, wdzięcznie grany przez Gabriela Machta. Ów aktor, większości widzów jawiący się jako odkrycie, już wcześniej miał swoje serialowe i kinowe epizody, ale dopiero w prawniczej serii zagrał pierwsze skrzypce. Ja osobiście kojarzyłam go z krótkiej scenki z Seksu w wielkim mieście, gdzie zagrał mężczyznę uzależnionego od spotykania się z modelkami – modelizera. Fascynujące…

To o co tym prawnikom właściwie chodzi? Już pośpiesznie tłumaczę. Harvey Specter jest jednym z najlepszym prawników na Manhattanie, a jego główną ambicją jest ujrzenie swojego nazwiska w nazwie kancelarii w której pracuje. Jest typem zadufanego w sobie samotnika, który ma świadomość, że doskonale wygląda i jest genialny w tym co robi. Nie znosi podporządkowania i zawsze, ale to zawsze podąża własnymi ścieżkami. Z pozoru egoista i narcyz, czasem ma przebłyski empatii i ludzkich odruchów. Jednym słowem jest mężczyzną o którym marzą kobiety, a którego jednocześnie żadna nie chciałaby poślubić.

Jego prawym skrzydłowym jest bystra i wszystko wiedząca sekretarka o wybitnej intuicji, Donna, szefową zaś drapieżna i wyrachowana Jessica Pearson. Do grona antyfanów Harveya należy zaliczyć kolegę po fachu Louisa Litta, którego nieskrywana niechęć wynika głównie z zazdrości, kompleksów i postawy aspołecznej. Louis po prostu woli towarzystwo kotów niż ludzi.

Akcja zawiązuje się już w pierwszym odcinku pierwszej serii, gdy Harvey zmuszony do ogłoszenia rekrutacji na swojego asystenta, w efekcie kilku zbiegów okoliczności poznaje Mike’a Rossa. Mike jest nikim innym jak geniuszem, który obdarzony fotograficzną pamięcią odrobinę się zagubił paląc trawę i handlując kluczami do testów egzaminacyjnych. Poznając bezczelnego Harveya dochodzi jednak do wniosku, że nikt inny wcześniej mu tak nie zaimponował i chciałby dla niego pracować. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że Mike nie jest absolwentem Harvardu, a kancelaria Pearson Hardman rekrutuje tylko najlepszych. Mike musi zatem skłamać i na gruncie wielkiego przekrętu zawiązuje się cała intryga.

Dlaczego warto oglądać? 
Siłą napędową serialu są bez wątpienia wyraziste postaci, jak również ciekawy prawnicze case’y i logiczna fabuła. Dialogi są dynamiczne i błyskotliwe, sceny nie są przedłużane, akcja, mimo iż odbywająca się w biurowcach lub na salach sądowych jest wartka i wciągająca. Bohaterzy są wielowymiarowi, prawdziwi, nie ma podziału na dobrych i złych. Wszyscy są tak samo zmęczeni, samotni i skomplikowani. Harvey sprawiający wrażenie złotego dziecka tak naprawdę zaprzedał duszę korporacyjnemu diabłu i firma jest całym jego życiem. Serial nie jest cukierkowy, mimo, że czasami razi „idealnością” i przysłowiowym spadaniem na 4 łapy. Pierwszy sezon jest zdecydowanie bliski ideału, późniejsze niestety od niego odbiegają, ale w dalszym ciągu warto przeznaczyć na niego tę godzinę tygodniowo i śledzić losy bohaterów. Warto podglądać nowojorskich rekinów biznesu, którzy żyjąc na najwyższych piętrach biurowców, zapominają czasem jak twarde bywa stąpanie po padole ziemi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz