Gigantyczny karaluch na ścianie,
szeregi pustych butelek po winie na dziedzińcu, lepkie od stęchlizny powietrze,
ściany szczelnie pokryte grubą warstwą graffiti oraz mroczna atmosfera. W lecie
zielone podwórze rozbrzmiewało muzyką techno, a w powietrzu czuć było zapach
palonej marihuany. W zimie wszyscy zbierali się przy koksownikach i popijali
tanie wino. Tacheles, czyli największy squat artystyczny w Berlinie, przez
dwadzieścia dwa lata zachwycał i zatrważał każdego, kto odważył się przekroczyć
jego progi. We wrześniu 2012 został zamknięty, a współtworzący go artyści
rozbiegli się we wszystkie strony świata. Dokąd
wyruszyli? Dlaczego zmuszono ich do eksmisji? Czy Berlin będzie teraz innym
miejscem bez tej bohemy zagubionych dusz?
Kunsthaus
Tacheles powstał na początku XX wieku jako luksusowy dom towarowy. W czasie
drugiej wojny światowej został w dużej mierze zdewastowany i kwalifikował się
do wyburzenia. Udało mu się jednak przetrwać do roku 1990 i po upadku muru
berlińskiego został ponownie otwarty, tym razem jako Dom Sztuki Tacheles, stając się tym samym symbolem
transformacji. Umiejscowiony przy Oranienburger Straße w berlińskiej dzielnicy
Mitte, czyli w sercu stolicy, bił po oczach wszystkich tych, którzy wyznawali
zasadę ordnung muss sein.
Od tamtej
pory na powierzchni dziewięciu tysięcy metrów kwadratowych mieścił się
nietypowy dom kultury. We wnętrzach dawnego domu towarowego urządzono pracownie
artystyczne, galerie, kino, bar oraz miejsce dla eksperymentalnego teatru.
Warto dodać, że od momentu powstania budynek ani razu nie był odnawiany.
Większość zniszczeń nigdy nie została naprawiona, a z roku na rok budowla
ubożała. W ostatnich latach Tacheles wyglądał jak posępna rudera, zarówno z
zewnątrz, jak i od wewnątrz. Diaboliczny klimat był hipnotyzujący i niepokojący
zarazem.
Tacheles zawsze był otwarty na nowych artystów. W
zasadzie każdy twórca sztuk plastycznych mógł nadesłać swoją aplikację i jeśli
rada artystyczna zaakceptowała projekt, to przez określony czas otrzymywał
możliwość korzystania z pracowni, nie płacąc czynszu. Taka otwartość budowała
wyjątkowe relacje, bliskość i nieskrępowaną wolność twórczą. Chodząc po
Tacheles, czuło się nie tylko woń farby olejnej, kurzu i wilgoci, ale również
frywolność, trud twórczy i codzienną walkę z artystycznymi demonami. Wiele
można było bowiem Tacheles zarzucić, ale na pewno nie brak szczerości. To
miejsce nie kłamało, nie serwowało sztuki łatwej i przyjemnej, ale obnażało ją
do cna. Pokazywało ją w czystej formie, wraz z bagażem, jaki muszą nieść ze
sobą artyści tam tworzący. To wszystko sprawiało, że nie można było przejść
obok tego miejsca obojętnie, a wręcz chciało się do niego wracać.
Tacheles zamknięty. Dlaczego?
Oczywiście
powodem były pieniądze. Idea wspierania sztuki współczesnej nie jest nastawiona
na rynek, a walki developerów trwają. Wielu twierdzi, że chodzi o spekulacje na
rynku nieruchomości i o gentryfikację, ale nikt tak naprawdę nie wie, co się
wydarzyło. Na pewno tracą na tym sami mieszkańcy, bo zostali pozbawieni
pierwiastka kulturowego. Sam projekt Tacheles jednak nie zniknął. Artyści
zdecydowanie twierdzą, że ich jedność nie ograniczała się tylko do murów
budynku i mimo eksmisji wciąż czynnie tworzą. Organizują wystawy w Neapolu,
Poczdamie, w swoich prywatnych pracowniach, domach. Pracują nad stworzeniem
książki o berlińskim Tacheles i czekają na to, co się dalej wydarzy.
W pierwszą
rocznicę zamknięcia squatu odbyła się premiera filmu dokumentalnego Where shall
we go now?, w którym możemy usłyszeć smutne głosy bezdomnych artystów. Są oni
zaniepokojeni zauważalną obecnie w stolicy Niemiec tendencją, zgodnie z którą
miejsca niemainstreamowe sukcesywnie się zamyka. Film jest wyrazem
rozczarowania i braku pewności oraz wiary, że wszystko jest możliwe. Tacheles
było oazą, bezpieczną przystanią, gdzie każdy (nawet niekomercyjny) twórca mógł
zaistnieć.
Obecnie
budynek przy Oranienburger Straße nie został jeszcze sprzedany, stoi pusty i
straszy mieszkańców bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wyrzuceni artyści
są rozgoryczeni i wciąż czynnie interesują się tematem. Wierzą, że będą mogli
kiedyś wrócić do siebie, jednak władze póki co milczą. Prognozy są niejasne,
decyzje miasta wymijające. Nikt nie chce odpowiedzieć na jedyne liczące się
obecnie pytanie postawione w tytule filmu: Gdzie powinniśmy teraz pójść?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz