Nawet jeśli nigdy wcześniej nie byłeś w Tajlandii to z pewnością umiesz sobie
wyobrazić jej złote plaże i przepiękne krajobrazy. Myśląc „Tajlandia”, każdy z
nas ma przed oczami konkretny widok, nie zdając sobie nawet sprawy skąd on
pochodzi. Koh Phi Phi i Maya Bay to właśnie Tajlandia jaką
znamy, którą oglądaliśmy oczami Leonardo DiCaprio w filmie Niebiańska Plaża i o której marzymy w chwilach przepracowania i
zmęczenia naszą szerokością geograficzną. Jest to sztandarowe miejsce
pielgrzymek turystów, najbardziej międzynarodowa z wysp, na której częściej
usłyszysz język angielski niż tajski, a alkohol leje się kubełkami.
Koh Phi Phi jest zdominowana przez
przyjezdnych, agresywnie eksploatowana, rozdeptywana, a jednak wciąż tak piękna,
że widok zapiera dech w piersiach. Będę banalna mówiąc, że dla mnie to miejsce
bajkowe, do którego mogłabym wrócić (a ja nie lubię nigdzie wracać…). Zresztą, widzicie widok z tarasu mojego domku to chyba sami rozumiecie…
Na Koh Phi Phi dopłynęliśmy promem z portu w
Lancie. W podróży towarzyszyła nam Amerykanka Ileana, którą poznaliśmy w
drodze. Oczywiście w codziennym życiu nie mielibyśmy okazji poznać tak
nietypowej dla nas osoby i jest to jeden z atutów podróży, który cenię sobie
szczególnie. Ileana, z urodzenia kubanka, jest profesorem na uniwersytecie w
Dystrykcie Kolumbii, zajmuje się doradztwem w biurze karier, coachingiem i ma w
sobie „to coś”. Zabawna, inteligentna, świadoma i „po amerykańsku” otwarta. Z
wielkim dystansem do siebie i życia, opowiadała nam o kulisach pracy w DC, o
tym jak to jest, gdy ma się znajomych na chwilę, na kontrakt. Wymienialiśmy się
doświadczeniami, różnicami nas dzielącymi, stereotypami o naszych krajach i
narodach. Rozmawialiśmy o gangach w Detroit, o wrażeniach z Tajlandii, o
codzienności w której żyjemy. Mimo, że dzieli nas ocean różnic i doświadczeń to
czułam, że nadawałyśmy na tych samych falach.
Ileana
przyjechała do Tajlandii odwiedzić przyjaciela, który wraz z żoną przeniósł się
do Bangkoku na kontrakt biznesowy. On, etniczny Azjata, ona Mołdawka. On
podróżnik, poliglota, społecznik, miał zająć się rozwojem departamentu
odpowiedzialnego za uświadamianie zagrożeń na podłożu seksualnym i polityką
anty-AIDS. W podróży towarzyszył im kolega, Art Director z nowojorskiej agencji
reklamowej, Afroamerykanin. Barwni, zabawni, w amerykańskim stylu radośni.
Pamiętamy ich z kurortu na Lancie, gdzie nie sposób było ich nie zauważyć.
Podczas, gdy Koh
Lanta przyciąga głównie skandynawskie rodziny z dziećmi, Koh Phi Phi tętni życiem pełnym Amerykanów, Australijczyków, Anglików
i Rosjan. Tłum spuszczonych ze smyczy młodych gniewnych w dzień snuje się
uliczkami w "centrum" wyspy, kupując lokalne ciuchy, pijąc kubełki
pełne Sangsoma i grając w rosyjską ruletkę z lokalnymi tatuatorami, którzy
dziarają im sakralne wzory w najmniej sterylnych warunkach. Wieczorami zmienia
się jedynie natężenie tłumu i decybeli. Obecność Tajow jest mało wyczuwalna,
wręcz marginalna.
Na Koh
Phi Phi nie ma dróg i transportu kołowego. Przyjeżdżają tam amatorzy nurkowania
lub imprezowania (albo tacy, którzy nie czytali przewodnika i to jedyna wyspa,
którą kojarzą). My znaleźliśmy swój sposób na Koh Phi Phi. Pierwszego dnia
wdrapaliśmy się na punkty widokowe i zwiedziliśmy co się dało w obrębie wyspy. W
pozostałe, planem było „żadnych planów”. Nasz hotel znajdował się dokładnie
na drugiej stronie wyspy, wiec byliśmy odcięci od zgiełku, o co dokładnie nam
chodziło. Na plaży nie było tłumów, morze pełne kolorowych rybek i raf zrobiło
ze mnie fankę nurkowania z rurką. Gdy nudziło nam się słońce (gdyby coś takiego
mogło w ogóle istnieć) relaksowaliśmy się na tarasie naszego bungalowa, który
był po prostu idealny. I domek i widok.
Wydaje mi się, ze jestem dość banalnym podróżnikiem,
który nie pluje na głóne atrakcje, w zamian za co masturbuje się miejscami
spoza przewodnika. Ja lubię widzieć wszystko. I nie będę udawać, że będąc Koh
Phi Phi zrezygnowałam z hipsterskich pobudek z zobaczenia Maya Bay.
Osławiona
niebiańska plaża jest piękna, ale niestety, to co robią z niej Tajowie na
życzenie turystów jest zatrważające. W takim tempie eksploatacji niedługo nie
będzie co podziwiać. Na wodzie unosi się warstwa oleju, plaża jest
rozdeptana, tłum tak gęsty, że ciężko znaleźć miejsce czy to na plaży czy w
wodzie. To smutne, ze nikt nie sprawuje kontroli na racjonalnym korzystaniu z dóbr
przyrody. Liczy się tylko kasa.
Koh Phi Phi jest prawdziwą rajską wyspą. A jak to bywa w
raju, potrafi być tłoczno. Myślę jednak, że mimo wszystko na pewno warto ją odwiedzić.
A najlepiej mieć towarzystwo, wynająć łódź i samemu pobawić się w odkrywcę.
Tylko uważajcie na małpy, które czyhają na nieuważnych turystów i ich łupy do wzięcia.
|
Rodzina cfaniaków |
|
Człekokształtni kleptomani |
|
Widok z punktu widokowego na dwie strony zatoki |
|
Pyszności |
|
Koh Phi Phi Lee |
|
Maya Bay |
|
Lekki tłumek |
|
Koh Phi Phi Lee |
|
Widok z tarasu |
|
Mogłabym tam zostać na długo... |
|
Ale musiałam wrócić do rzeczywistości. |
hej :) czy mogłabyś podać nazwę miejsca w którym spałaś na Phi Phi?
OdpowiedzUsuń