à la Ala: Where shall we go now?

poniedziałek, 25 listopada 2013

Where shall we go now?

Gigantyczny karaluch na ścianie, szeregi pustych butelek po winie na dziedzińcu, lepkie od stęchlizny powietrze, ściany szczelnie pokryte grubą warstwą graffiti oraz mroczna atmosfera. W lecie zielone podwórze rozbrzmiewało muzyką techno, a w powietrzu czuć było zapach palonej marihuany. W zimie wszyscy zbierali się przy koksownikach i popijali tanie wino. Tacheles, czyli największy squat artystyczny w Berlinie, przez dwadzieścia dwa lata zachwycał i zatrważał każdego, kto odważył się przekroczyć jego progi. We wrześniu 2012 został zamknięty, a współtworzący go artyści rozbiegli się we wszystkie strony świata. Dokąd wyruszyli? Dlaczego zmuszono ich do eksmisji? Czy Berlin będzie teraz innym miejscem bez tej bohemy zagubionych dusz?
Kunsthaus Tacheles powstał na początku XX wieku jako luksusowy dom towarowy. W czasie drugiej wojny światowej został w dużej mierze zdewastowany i kwalifikował się do wyburzenia. Udało mu się jednak przetrwać do roku 1990 i po upadku muru berlińskiego został ponownie otwarty, tym razem jako Dom Sztuki Tacheles, stając się tym samym symbolem transformacji. Umiejscowiony przy Oranienburger Straße w berlińskiej dzielnicy Mitte, czyli w sercu stolicy, bił po oczach wszystkich tych, którzy wyznawali zasadę ordnung muss sein.
Od tamtej pory na powierzchni dziewięciu tysięcy metrów kwadratowych mieścił się nietypowy dom kultury. We wnętrzach dawnego domu towarowego urządzono pracownie artystyczne, galerie, kino, bar oraz miejsce dla eksperymentalnego teatru. Warto dodać, że od momentu powstania budynek ani razu nie był odnawiany. Większość zniszczeń nigdy nie została naprawiona, a z roku na rok budowla ubożała. W ostatnich latach Tacheles wyglądał jak posępna rudera, zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz. Diaboliczny klimat był hipnotyzujący i niepokojący zarazem.
Tacheles zawsze był otwarty na nowych artystów. W zasadzie każdy twórca sztuk plastycznych mógł nadesłać swoją aplikację i jeśli rada artystyczna zaakceptowała projekt, to przez określony czas otrzymywał możliwość korzystania z pracowni, nie płacąc czynszu. Taka otwartość budowała wyjątkowe relacje, bliskość i nieskrępowaną wolność twórczą. Chodząc po Tacheles, czuło się nie tylko woń farby olejnej, kurzu i wilgoci, ale również frywolność, trud twórczy i codzienną walkę z artystycznymi demonami. Wiele można było bowiem Tacheles zarzucić, ale na pewno nie brak szczerości. To miejsce nie kłamało, nie serwowało sztuki łatwej i przyjemnej, ale obnażało ją do cna. Pokazywało ją w czystej formie, wraz z bagażem, jaki muszą nieść ze sobą artyści tam tworzący. To wszystko sprawiało, że nie można było przejść obok tego miejsca obojętnie, a wręcz chciało się do niego wracać.
Tacheles zamknięty. Dlaczego?
Oczywiście powodem były pieniądze. Idea wspierania sztuki współczesnej nie jest nastawiona na rynek, a walki developerów trwają. Wielu twierdzi, że chodzi o spekulacje na rynku nieruchomości i o gentryfikację, ale nikt tak naprawdę nie wie, co się wydarzyło. Na pewno tracą na tym sami mieszkańcy, bo zostali pozbawieni pierwiastka kulturowego. Sam projekt Tacheles jednak nie zniknął. Artyści zdecydowanie twierdzą, że ich jedność nie ograniczała się tylko do murów budynku i mimo eksmisji wciąż czynnie tworzą. Organizują wystawy w Neapolu, Poczdamie, w swoich prywatnych pracowniach, domach. Pracują nad stworzeniem książki o berlińskim Tacheles i czekają na to, co się dalej wydarzy.
W pierwszą rocznicę zamknięcia squatu odbyła się premiera filmu dokumentalnego Where shall we go now?, w którym możemy usłyszeć smutne głosy bezdomnych artystów. Są oni zaniepokojeni zauważalną obecnie w stolicy Niemiec tendencją, zgodnie z którą miejsca niemainstreamowe sukcesywnie się zamyka. Film jest wyrazem rozczarowania i braku pewności oraz wiary, że wszystko jest możliwe. Tacheles było oazą, bezpieczną przystanią, gdzie każdy (nawet niekomercyjny) twórca mógł zaistnieć.
Obecnie budynek przy Oranienburger Straße nie został jeszcze sprzedany, stoi pusty i straszy mieszkańców bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wyrzuceni artyści są rozgoryczeni i wciąż czynnie interesują się tematem. Wierzą, że będą mogli kiedyś wrócić do siebie, jednak władze póki co milczą. Prognozy są niejasne, decyzje miasta wymijające. Nikt nie chce odpowiedzieć na jedyne liczące się obecnie pytanie postawione w tytule filmu: Gdzie powinniśmy teraz pójść?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz