à la Ala: O tropikalnym Sylwestrze słów kilka

sobota, 29 stycznia 2011

O tropikalnym Sylwestrze słów kilka


Mówią, że lepiej późno niż później, dlatego nie zrezygnowałam z po-sylwestrowego wpisu i mimo, że z delikatnym opóźnieniem to podzielę się z Wami moimi wrażeniami.

Tytułem wstępu opiszę pokrótce mój stosunek do dnia 31 grudnia. Otóż uważam, że Sylwester to dziwny dzień. Wymusza na ludziach szampański nastrój i uczestnictwo w hucznych celebracjach, a tych wolących zostać w domu, milcząco napiętnuje. Pytanie co tu świętować? Fakt, że kolejny rok minął i jesteśmy coraz bliżej śmierci? Dla mnie to średnia okazja i nigdy za tym dniem nie przepadałam. Życiowa przekorność sprawiała jednak, że wszystkie moje Sylwestry były bardziej niż udane. Nie niszcząc tej tradycji tak samo było też w tym roku. Przepraszam, w minionym.

Meteorolodzy już od września straszyli nadchodzącą epoką lodowcową, w związku z czym łapiąc ostatnie promienie słońca rozmyślaliśmy nad wyjściem z tej patowej sytuacji. W końcu, wraz z grupą znajomych, wpadliśmy na genialny pomysł ucieczki w tropiki. A gdzie je najłatwiej znaleźć? Oczywiście pod Berlinem.

Tropical Islands to wielka balon pod którym w 30 stopniach można delektować się cieplutką wodą, piaskiem i koktajlami z parasolką w środku zimy. Gdy po całym dniu zwiedzania Berlina przekroczyliśmy próg raju poczuliśmy wręcz niebiańską błogość. Wskoczyliśmy w stroje plażowe i pobiegliśmy rozbić obozowisko na plaży, tuż nad brzegiem…basenu :) Piach był zimny, ale atmosfera wspaniała. Nad głowami latały nam papugi, wszędzie tliły się pochodnie. Las tropikalny pięknie pachniał. Nic więcej od życia nie potrzebowaliśmy. Lataliśmy na zmianę od jednego jacuzzi do drugiego. Roztapialiśmy się w saunach, chłodziliśmy w Morzu Południowym. Pływaliśmy w lagunie, zjeżdżaliśmy ze zjeżdżalni. Było naprawdę idealnie. Kapitalny relaks zaprawiony drinkami pitymi z bidonu. Żyć nie umierać. Po północnych fajerwerkach przenieśliśmy się stadnie na drewniane leżaki i po kolei zasypialiśmy.

Rano obudziło nas ostre słońce przebijające się przez przezroczysty namiot. Zapewniam Was, że nie ma nic lepszego od pobudki w tropikach! Przed przyjazdem na Wyspę planowaliśmy zaraz po Sylwestrze pojechać spowrotem do Berlina, jednak nie mogliśmy tak szybko rozstać się z atrakcjami w cieple. Nadrabialiśmy zaległości z dnia powszedniego podczas spaceru po Lesie Tropikalnym, a także bawiąć się jak dzieci na olbrzymim placu zabaw i biesiadując w restauracjach. Wieczorem udało nam się w końcu zmusić do wymarszu. Tylko dzięki temu, że Berlin nocą jest genialny nie doznaliśmy szoku termicznego, ani żadnego innego. Włóczyliśmy się po ulicach z kebabami w rękach. Odwiedzaliśmy stare kąty, zwiedzaliśmy muzea i galerie. Piliśmy piwo i zaśmiewaliśmy się do łez. Dwa dni później każdy z nas był już w swoim domu. Przykro było wracać, ale to co przeżyliśmy jest nasze! Jeśli każdy rok będzie się w ten sposób kończył to nie mamy się czym martwić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz